13.8.12
26.7.12
żeby nie zapomnieć
10 lutego
- ale Pani jest ładna -wypaliła do mnie dziewczynka której uroda była
ponad wszystkie mi znane, a wznosiła się przecież ledwie metr z hakiem
ponad chodnik. żyć mi się zachciało jakoś bardziej, coś w duszy weselej
zagrało i chwilę grało, póki nie usłyszało - też chciałabym tak wyglądać
na starość.
25.7.12
20 czerwca
Coś mnie jeszcze zaskakuje, znaczy, że nie jest źle. Jadę tramwajem
numer 24, nie interesuje mnie nic, mam tak strasznie dużo książek, o tak
strasznie dużych problemach literackich, że w swym nadęciu rodzą
wielkie pytania, a dają małe odpowiedzi.
Właściwie to stoimy, jakiś korek się zadział czy coś, może komuś
wtorkowy splin wsunął głowę między koła, albo jakiejś lafiryndzie na
przejściu obcas w torach utknął, ja tam nie wiem, ja siedzę i paznokieć
zakreślaczem na żółto maluję. Z końca wagonu słyszę ryk starszej
kobiety. Nie widzę jej, ale wiem jak wygląda. Ma trwałą, krótką,
długością w sam raz na jeden obrót wałkiem, twarz niczym świeżo
wygniecione ciasto, palce u rąk jak parówki, a cielsko okutane w kawał
ciemnozielonego materiału zwieńczonego frędzlami. Krwistoczerwona
szminka rozlewa jej się ryftami wokół ust. I drze się, drze jak opętana,
że niepojęte, żeby pies tramwajem jeździł, że się ludziom w dupach
poprzewracało i że ona tego nie zniesie. W odpowiedzi słyszy przyjemnie
młody głos, który ją informuje "ten labrador, który jak to Pani
powiedziała "rozjebał się na ziemi jak placek" jedzie na dogoterapię,
leczyć dzieci". Stare nie odpuszcza "z chorymi to się do lekarza jeździ
durna szmato, a nie psom do zabicia daje" i pod nosem inwektywy do
całego świata kieruje. Obserwującemu sytuację żulowi śmiech wymyka się
spod kontroli i w nagłym spazmie upuszcza butelkę z piwem zalewając
osobę, której nie tknąłby nikt. Podnosi się chłop ze dwa metry wzdłuż i
wszerz, widać, że powieką kruszy cegły. Na początku zaczyna kulturalnie "
spodnie mi kurwa ujebałeś", potem miarowo z rzutu kawałkiem mięsa
przechodzi do całej krowy. W tramwaju wrze. Kłoci się kilkanaście osób
na raz. O psa. O żula. O kulturę. O nic. I tutaj na horyzoncie pojawia
się bohater historii. Mały chłopiec, lat może z sześć. Ma kolorowy
plecaczek, worek szkolny i mamę u boku. Cały czas się uśmiecha. Ne
robiąc sobie nic z fatalnej atmosfery wokół wypala "A może ja Państwu
coś zaśpiewam?". Nikt go nie zauważa, więc poruszony wstaje i już pełnym
głosem wykrzykuje " Wiecie co, jesteście strasznie smutni! Robi mi się
niedobrze jak Was słucham! Dlatego Państwu zaśpiewam" i zaczyna:
złe wieści
Nieraz lepiej czegoś nie widzieć. Siedzę na przystanku. Jest ładnie.
Optymalnie. Lód topi mi się w ręce. Drugą ściskam torbę, a w niej nowe
buty i top. Mam za sobą spacer, a przed sobą dobrą książkę. Nastrój jest
na tak. Obok staje mężczyzna. Wiek trzydzieści plus. Przystojny,
świetnie ubrany, widać, że mu się powiodło. Chwilę nuci coś pod nosem.
Uśmiechnięty zdejmuje marynarkę i przewiesza przez ramię. Kładąc aktówkę na ławce trafiamy na siebie wzrokiem.
- Miło, prawda? – zagaja wesoło.
- Prawda – odpowiadam niemniej przyjaźnie.
Za nami ktoś się śmieje, inny rozmawia, jakiś dzieciak głaszcze psa.
Jest dobrze, jest tak jak powinno być zawsze.
Do mężczyzny dzwoni telefon. Odbiera go bez wahania. Z początku mówi pewnie, z czasem słowa zwalniają, zdania się tną. Potem nie mówi już nic. Kończy rozmowę. Chwilę stoi nieruchomo, siada obok mnie i zaczyna płakać. Tak po prostu, mężczyzna wiek trzydzieści plus, przystojny, tak po prostu zaczyna płakać. Rozkleja się zupełnie. Uchodzi z niego cała do czegokolwiek chęć. Ja z niedowierzaniem słucham echa jego słów – jak to rak? Nagle wstaje i odchodzi - on i jego ciągnąca się po chodniku marynarka.
- Miło, prawda? – zagaja wesoło.
- Prawda – odpowiadam niemniej przyjaźnie.
Za nami ktoś się śmieje, inny rozmawia, jakiś dzieciak głaszcze psa.
Jest dobrze, jest tak jak powinno być zawsze.
Do mężczyzny dzwoni telefon. Odbiera go bez wahania. Z początku mówi pewnie, z czasem słowa zwalniają, zdania się tną. Potem nie mówi już nic. Kończy rozmowę. Chwilę stoi nieruchomo, siada obok mnie i zaczyna płakać. Tak po prostu, mężczyzna wiek trzydzieści plus, przystojny, tak po prostu zaczyna płakać. Rozkleja się zupełnie. Uchodzi z niego cała do czegokolwiek chęć. Ja z niedowierzaniem słucham echa jego słów – jak to rak? Nagle wstaje i odchodzi - on i jego ciągnąca się po chodniku marynarka.
Za mną ktoś się śmieje, inny rozmawia, jakiś dzieciak głaszcze psa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)